Recenzja książki "Piąta fala"

3/14/2014

Gdy chodzi o polskiego mola książkowego, to nieznajomość dorobku literackiego autora, którym jest Rick Yancey, nie jest przejawem barbarzyńskiej ignorancji. Wręcz przeciwnie - jest czymś w pełni zrozumiałym. Na naszym rynku możemy znaleźć zaledwie dwa dzieła - oba nagrodzone za oceanem - natomiast u nas zapomniane, skierowane do młodszego odbiorcy.

O samym autorze można by napisać tyle, ile mówi się o nim przez ostatni rok. Od czasu gdy pozostawił pracę w 2004 roku, by oddać się powieściopisarstwu minęło 9 lat do przełomu, jakim okazała się powieść, która jest tematem dzisiejszej ballady...



Tytuł ten wcisnął Ricka Yanceya na usta miłośników fantasy/science-fiction (niepotrzebne skreślić). Od ukazania się "Piątej fali" w maju 2013 roku minęło zaledwie parę miesięcy, a największe wytwórnie filmowe pokroju GK Films i Sony Pictures zaczęły regularną wojnę podjazdową o prawo do nakręcenia hitu bazującego na (po)tworze Amerykanina.

Książka nie zaczyna się błękitnym niebem i rozhulanym polem radosnej kukurydzy. Nie zaczyna się też horyzontem obsianym trójmackowatymi robotami eksterminacyjnymi. Jak podpowiada tytuł, autor umiejscawia swojego macho - Stallonowo-Arnoldowego bohatera zaznajomionego z tajnikami survivalu - w czasie pomiędzy czwartą falą inwazji, a widmem piątej. Dehumanizacja ziemi nie przypomina tej z "Wojny Światów", gdzie obcy strzelają do każdego człowieka pojedynczo (Szczerze?  To najgłupszy pomysł na kolonizacje jaki widziałem w twórczości SF. To tak jakby człowiek chciał zniszczyć mrowisko przypalając każdą mrówkę po kolei. Nawet Cortez wiedział, że Indian musi zniszczyć ekonomicznie i kulturowo, a nie poprzez dezintegracje). Ataki najeźdźcy nazywamy falami i mają one na celu zmniejszenie ludzkiej populacji. Dotychczasowymi środkami, którymi posłużyli się obcy były: lasery, krabopająki, orkowie… Przepraszam, poniosło mnie. Trzeba się przestawić, bo kosmici z powieści RY są dużo bardziej inteligentni i wyrafinowani, niż ci, do których przywykliśmy.

Jeśli do tej pory coś wam nie pasowało, to macie nielichy instynkt. Prawda jest taka, ze już dawno nikt nie kreuje głównych bohaterów na supersilnych herosów, którzy Swiss’owym scyzorykiem potrafią zniszczyć Gildię Międzygalaktyczna. Czasy Conana przeminęły. Kontrast jaki tworzy surowe środowisko i antybohaterski bohater jest nie tylko sposobem przyciągnięcia czytelnika możliwością identyfikacji z protagonistą, ale także niekończącym się zasobem rozwiązań fabularnych.

Z początku z hordami, chyba - bo przecież nie wiemy czym jest piąta fala, obcych przyjdzie się zmierzyć, między innymi, 16-letniej, obdarzonej znienawidzonym przez siebie imieniem, Cassiopei. Dziewczę to, wyrwane z miernej codzienności, poprowadzi nas, fala za falą, przez opresje i niebezpieczeństwa, z którymi przyjdzie jej się zmierzyć.

Co jakiś czas będziemy mogli spojrzeć na wydarzenia związane z najazdem z innych perspektyw, których RY dostarcza nam wprowadzając poboczne, choć wcale niemniej ważne, postacie.

Powieść sama w sobie utrzymana jest w lekkim tonie, co momentami nadaje niezwykłej głębi dramatycznym przeżyciom bohaterki. Prowadzenie narracji jest zwięzłe i poskładane, dzięki czemu nie popadamy w monotonię flakowatych opisów. Jedynym mankamentem, ale to tylko moje zboczenie, jest znikoma ilość barwnych i wymyślnych metafor, paraleli oraz porównań. Pomimo tego, iż historia jest o inwazji obcych, to jest ona świeża i zaskakująca.

Z początku zamierzałem napisać, że "Piata fala" Ricka Yanceya jest jedynie sposobem na złapanie oddechu i przetrwania czyśćcowej pokuty, którą jest oczekiwanie na kolejny tom ulubionych przygód, ale w pewnym momencie skończył się rozdział pierwszy i co za tym idzie - przyszedł drugi. Z tą chwilą zgasły światła i podniosła się kurtyna, zapomniałem przygotować się do pracy, ucałować malucha na dobranoc i, w pewnym momencie, położyć się spać. Skończyłem całość w jedną noc tylko dlatego, że gdybym odłożył książkę, poczucie niezaspokojonej ciekawości zeżarło by mnie od środka. Ukazał mi się potencjał, który wcześniej wyczuli agenci filmowi.

To powieść, po którą warto sięgnąć. Szczera zachęta, więc sumienie i ręce mam czyste.

Dla tych testosteronów, którzy mają problem z wcieleniem się w postać głównego bohatera, gdy ten jest wątłej płci* mam pocieszenie. Cassie jest narysowana w taki sposób, iż bez względu na pleć, wiek czy brak szlacheckiego pochodzenia, wejście w jej skórę jest bezproblemowe, niczym smarowanie chlebka miękkim masełkiem.

*Tylko tu mogę tak pisać. W domu dostałbym szmatą przez łeb :P

Autor: Rick Yancey
Gatunek: Fantasy / Science-fiction
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 512
Ocena: 7/10

Zobacz także:

6 komentarze

  1. Ja już jestem po ,,Piątej fali". Bardzo mi się podobało i teraz czekam na kontynuację. Oby była równie dobra, albo i lepsza :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Koledze pożyczyłam swój egzemplarz :) Póki co muszę inne przeczytać pozycje, które skradły moje serce <3 Ty jednak mnie zachęciłaś ! :3

    Pozdrawiam Natalia Z :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęciłeś*
      To nie moja recenzja, tylko naszego nowego członka Recenzjum.
      Z resztą to nawet po treści widać, że pisane jest przez osobnika płci męskiej...

      Usuń
  3. Mam ją na uwadze, jednak kiedy przeczytam to nie wiem. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak dla mnie to najlepsza książka jaką przeczytałam w zeszłym roku :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadal nieprzeczytana, wciąż w planach - o tyle dobrze, że czeka na półce :)

    OdpowiedzUsuń