Recenzja filmu - Noe. Wybrany przez Boga
07 kwietnia
Niech tytuł was nie zwiedzie. To nie jest historia biblijna. A w zasadzie nie całkiem, choć fabuła bazuje na tej opowieści. Podobno (tak czytałem) ludzie wychodzili w trakcie seansu wielce oburzeni. Nie tego się spodziewali, nie przyszli do kina świadomi, że Aronofsky robi filmy dość specyficzne. Nie wiedzieli też prawdopodobnie, że ktoś sporo namieszał w historii Noego. Ja, na szczęście, poszedłem do kina w pełni uświadomiony, że to nie będzie wątek żywcem wyciągnięty z Biblii. Cóż, w przeciwnym wypadku zapewne wcale bym się na seansie nie pojawił. Wiedziałem czego można się spodziewać, czytałem komiksy, na których podstawie film powstał, i które bardzo mi się spodobały. Oczekiwałem więc ekranizacji jeszcze lepszej niż komiksowy pierwowzór. Niestety, pod tym względem odrobinę się zawiodłem.
Jak widnieje na okładkach komiksowych: scenariusz filmowy powstał na bazie szkicu scenariusza komiksu, zatem można było spodziewać się pewnych różnic. Kinematografia i komiks są zresztą zupełnie innymi środkami przekazu, zatem nieodzowne były pewne zmiany. Kto jednak jest ciekaw pierwowzoru komiksowego, tego odsyłam do recenzji zeszytów [tutaj].
Kilka pierwszych scen filmu rozgrywa się w Edenie. Widzimy świetliste postacie pierwszych ludzi, pełznącego gada i drzewo... Jesteśmy także świadkami bratobójczej walki Kaina i Abla. Po chwili jednak na ekranie pojawia się Ziemia, a na niej dwoje ludzi. Mężczyzna i jego syn. Są oni ostatnimi potomkami Setha. Jesteśmy świadkami pewnej inicjacji, która jednak zostaje brutalnie przerwana. Otóż nagle (w jednej sekundzie, niepostrzeżenie, nie wiadomo skąd - co jest trochę naciągane) pojawia się oddział ludzi. Są oni przedstawicielami innego rodu, rodu Kaina. Młody chłopak zdołał schować się między skały niezauważony przez intruzów, którym czoła stawił jego ojciec. Młody Noe, bo takie właśnie chłopiec nosił imię, jest więc świadkiem śmierci swego rodziciela. Przywódca najeźdźców uśmierca mężczyznę, będąc pewnym, że oto zakończył ród Setha na zawsze. Tymczasem Noe ucieka.
Następnie po tym, pozornie niewiele wnoszącym do fabuły (ale dość znaczącym w dalszej części), wstępie widzimy Noego jako już dorosłego mężczyznę. Wraz ze swą rodziną, żoną oraz trzema młodymi synami żyje według prostych i jasnych zasad. Nie zabijają zwierząt (więc zapewne w ogóle nie jedzą mięsa) i zrywają tylko te rośliny, które są zdatne do spożycia i niezbędne do przetrwania. Ta żyjąca na uboczu, skromna i pobożna rodzina wkrótce ma otrzymać specjalną misję. Wizja zesłana przez Boga nawiedza Noego. W swym śnie widzi wodę, która zalewa całą kulę ziemską. Setki i tysiące topielców unoszą się wokół potomka Setha, który przerażony próbuje wydostać się na powierzchnię. Noe jeszcze nie wie do końca co ta wizja oznacza i co powinien zrobić, zatem postanawia udać się do swego dziadka - sędziwego i nieco szalonego starca, który prowadzi samotny tryb życia i posiada dość specyficzne umiejętności. Noe ma nadzieje, że dzięki niemu zrozumie wiadomość wysłaną mu przez samego Stwórcę. Po drodze rodzina ma kilka przygód: ocalenie rannej dziewczynki ze zgliszczy nieczynnej kopalni, ucieczka przed krwiożerczymi ludźmi, aż wreszcie trafienie do niewoli pewnych dziwnych istot... Noe jednak wreszcie zrozumie jakie zadanie wyznaczył mu Pan i na szczęście nie będzie w swej misji samotny. Niestety jest to jednocześnie wielka próba i nie raz przyjdzie mu wybierać między tym co - zdawałoby się - słuszne i sprawiedliwe, a tym co nakazał mu Bóg. Podczas jego przygody, rozgrywającej się na przestrzeni wielu lat zresztą, będzie nieustannie musiał zmagać się ze swym sumieniem. Stwórca chce zniszczyć rasę ludzką. Arka ma zapewnić schronienie wszystkim zwierzętom, które latają, chodzą i pełzają. Na zgliszczach zepsutego świata ma powstać nowy, lepszy świat. Gatunek ludzki skazany jest na apokalipsę. Ale czy wszyscy muszą umrzeć...?
Niestety w porównaniu z komiksem, film wypada dość słabo. Mamy tu sporo wątków, które zostały pominięte, zmienione lub nieco spłycone, a które w oryginalnej historii spełniały dość ważną rolę. Jest tu także kilka zmian, które wyszły mimo wszystko na dobre. Za największy niewypał uważam jednak przerobione wersje Upadłych, Strażników, czy jakkolwiek ich zwać, którzy tutaj przedstawieni są jako cudaczne kamienne golemy, jakże inne od swych pierwowzorów. Nie tylko wygląd się różni, bo postacie te straciły także swą specyficzną kulturę, którą podziwiać można było w komiksach. Poza tym cała ta produkcja straciła mocno na świetnym klimacie, który utrzymywał się w historii obrazkowej, narysowanej przez Henrichona. Można by było wymieniać tak całkiem sporo różnic między ekranizacją a komiksem, które da facto w większości wyszły na gorsze, jednak zostawmy tę kwestię i skupmy się na widzu statystycznym, który ilustracji Henrichona za pewne na oczy nie widział.
"Noe. Wybrany przez Boga" nie jest raczej skierowany do osób, które są zagorzałymi katolikami. A jeśli już taki widz się pojawi, to musi mieć dystans do tego, co ogląda na ekranie. Historia spisana przez Aronofsky'ego i Handel'a w dość znaczącym stopniu odbiega od wersji biblijnej, a niektórzy mogą mieć z tym problem. Mamy tu gigantów, którzy przedstawiają się jako upadłe anioły, które zeszły na ziemię by pomóc ludziom. Mamy tu także wiele zmian dotyczących zarówno bohaterów, jak i samych realiów, w których akcja się rozgrywa. Sam nie miałem do tej pory może zbyt wielkiej styczności z Aronofsky'm (autorem scenariusza i reżysera), jednak wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem "Zapaśnika" (2008), a i "Czarnego łabędzia" (2010) dość dobrze wspominam. O ile wymienione produkcje uchodzą do rangi arcydzieł w swoim gatunku (och, nie przez każdego oczywiście), o tyle podczas seansu "Noego.." miałem wrażenie, że cały czas mi czegoś brakuje. W każdej scenie miałem takie dziwne przeświadczenie, że twórcy byli o krok od czegoś wielkiego, ale jednak nie do końca im to wyszło...
Nie siedzę w głowie reżysera filmu (który jest przecież jednocześnie autorem całej fabuły), ale coś tak mocno podejrzewam, że swoim filmem chciał narobić niezłego szumu, niczym "Anioły i demony" swego czasu. No, bo w końcu "Nie ważne co się mówi, ważne żeby się mówiło", prawda? Cóż, może w tym wypadku w naszym kraju nie narobi to tyle zamieszania, ile powinno. To już nie są te czasy, co dawniej i dzisiaj znacznie szybciej gaśnie zainteresowanie prowokacyjnymi produkcjami. Jeśli natomiast chodzi o Polskę, to podejrzewam, że zagorzali katolicy, jak i ci udający takowych mocno film zhejtują. Zresztą - to zaczęło się już dziać od premiery, a zdystansowani i nieco bardziej ogarnięci w temacie widzowie nie mają tu zbyt wiele do powiedzenia, bo szybko zostają zagłuszani przez kolejnego inteligenta, który myślał, że idzie na ekranizację biblijnego potopu i srodze się zawiódł. Bo jak to tak? To się przecież nie godzi! Och, come on! Przecież to jest luźna interpretacja tegoż mitycznego (proszę mnie nie bić! - mam prawo do własnego zdania) wydarzenia, która poza tym została przedstawiona już w komiksach. I w komiksach - nie wiedzieć czemu (ironia) - bardzo dobrze się sprawdziła i z poklaskiem została przyjęta. Ale jeśli już idzie o srebrny ekran... Jacyś giganci, którzy wcześniej byli aniołami? Kłamsto! Kpina! Obraza majestatu! Żyjemy w XXI wieku i myślałem, że w naszym kraju jest mniej ignorantów uważających, że "moja racja jest najmojsza". Wystarczy odrobinę się otworzyć, odetchnąć i podejść do kinematografii z dystansem. Film miał zrobić szum, co mu się poniekąd udało. Obawiam się jednak, że zostanie zhejtowany za sam fakt, że mija się on z historią biblijną, bo ludzie (wnioskując po opiniach w internecie) nie tego się spodziewali, zawiedli się i głęboko w... poważaniu mają wszelkie aspekty poza tym jednym. Kłamsto, bo tak nie było. I już.
Film dostarcza jednak rozrywki, nie brak tu momentów, które chwytają za serce, a nasza opinia o głównym bohaterze raz po raz zostaje poddawana próbom. Wydaje mi się, że "Noe. Wybrany przez Boga" jako film spełnia dość dobrze swoją rolę. Pod tym względem mi się podobał, choć nie było fajerwerków i czegoś mi tu ewidentnie brakowało. Natomiast jeśli patrzeć na produkcję jak na ekranizację komiksów, to wyszło mizernie. Niestety, spodziewałem się więcej.
Czy polecam? Myślę, że warto pójść, ale trzeba mieć odrobinę dystansu do fabuły. Gra aktorska wypada całkiem dobrze, efekty nie zapierają co prawda dechu w piersiach, ale generalnie wypadło to wszystko całkiem w porządku.
Jak widnieje na okładkach komiksowych: scenariusz filmowy powstał na bazie szkicu scenariusza komiksu, zatem można było spodziewać się pewnych różnic. Kinematografia i komiks są zresztą zupełnie innymi środkami przekazu, zatem nieodzowne były pewne zmiany. Kto jednak jest ciekaw pierwowzoru komiksowego, tego odsyłam do recenzji zeszytów [tutaj].
Kilka pierwszych scen filmu rozgrywa się w Edenie. Widzimy świetliste postacie pierwszych ludzi, pełznącego gada i drzewo... Jesteśmy także świadkami bratobójczej walki Kaina i Abla. Po chwili jednak na ekranie pojawia się Ziemia, a na niej dwoje ludzi. Mężczyzna i jego syn. Są oni ostatnimi potomkami Setha. Jesteśmy świadkami pewnej inicjacji, która jednak zostaje brutalnie przerwana. Otóż nagle (w jednej sekundzie, niepostrzeżenie, nie wiadomo skąd - co jest trochę naciągane) pojawia się oddział ludzi. Są oni przedstawicielami innego rodu, rodu Kaina. Młody chłopak zdołał schować się między skały niezauważony przez intruzów, którym czoła stawił jego ojciec. Młody Noe, bo takie właśnie chłopiec nosił imię, jest więc świadkiem śmierci swego rodziciela. Przywódca najeźdźców uśmierca mężczyznę, będąc pewnym, że oto zakończył ród Setha na zawsze. Tymczasem Noe ucieka.
Następnie po tym, pozornie niewiele wnoszącym do fabuły (ale dość znaczącym w dalszej części), wstępie widzimy Noego jako już dorosłego mężczyznę. Wraz ze swą rodziną, żoną oraz trzema młodymi synami żyje według prostych i jasnych zasad. Nie zabijają zwierząt (więc zapewne w ogóle nie jedzą mięsa) i zrywają tylko te rośliny, które są zdatne do spożycia i niezbędne do przetrwania. Ta żyjąca na uboczu, skromna i pobożna rodzina wkrótce ma otrzymać specjalną misję. Wizja zesłana przez Boga nawiedza Noego. W swym śnie widzi wodę, która zalewa całą kulę ziemską. Setki i tysiące topielców unoszą się wokół potomka Setha, który przerażony próbuje wydostać się na powierzchnię. Noe jeszcze nie wie do końca co ta wizja oznacza i co powinien zrobić, zatem postanawia udać się do swego dziadka - sędziwego i nieco szalonego starca, który prowadzi samotny tryb życia i posiada dość specyficzne umiejętności. Noe ma nadzieje, że dzięki niemu zrozumie wiadomość wysłaną mu przez samego Stwórcę. Po drodze rodzina ma kilka przygód: ocalenie rannej dziewczynki ze zgliszczy nieczynnej kopalni, ucieczka przed krwiożerczymi ludźmi, aż wreszcie trafienie do niewoli pewnych dziwnych istot... Noe jednak wreszcie zrozumie jakie zadanie wyznaczył mu Pan i na szczęście nie będzie w swej misji samotny. Niestety jest to jednocześnie wielka próba i nie raz przyjdzie mu wybierać między tym co - zdawałoby się - słuszne i sprawiedliwe, a tym co nakazał mu Bóg. Podczas jego przygody, rozgrywającej się na przestrzeni wielu lat zresztą, będzie nieustannie musiał zmagać się ze swym sumieniem. Stwórca chce zniszczyć rasę ludzką. Arka ma zapewnić schronienie wszystkim zwierzętom, które latają, chodzą i pełzają. Na zgliszczach zepsutego świata ma powstać nowy, lepszy świat. Gatunek ludzki skazany jest na apokalipsę. Ale czy wszyscy muszą umrzeć...?
Niestety w porównaniu z komiksem, film wypada dość słabo. Mamy tu sporo wątków, które zostały pominięte, zmienione lub nieco spłycone, a które w oryginalnej historii spełniały dość ważną rolę. Jest tu także kilka zmian, które wyszły mimo wszystko na dobre. Za największy niewypał uważam jednak przerobione wersje Upadłych, Strażników, czy jakkolwiek ich zwać, którzy tutaj przedstawieni są jako cudaczne kamienne golemy, jakże inne od swych pierwowzorów. Nie tylko wygląd się różni, bo postacie te straciły także swą specyficzną kulturę, którą podziwiać można było w komiksach. Poza tym cała ta produkcja straciła mocno na świetnym klimacie, który utrzymywał się w historii obrazkowej, narysowanej przez Henrichona. Można by było wymieniać tak całkiem sporo różnic między ekranizacją a komiksem, które da facto w większości wyszły na gorsze, jednak zostawmy tę kwestię i skupmy się na widzu statystycznym, który ilustracji Henrichona za pewne na oczy nie widział.
"Noe. Wybrany przez Boga" nie jest raczej skierowany do osób, które są zagorzałymi katolikami. A jeśli już taki widz się pojawi, to musi mieć dystans do tego, co ogląda na ekranie. Historia spisana przez Aronofsky'ego i Handel'a w dość znaczącym stopniu odbiega od wersji biblijnej, a niektórzy mogą mieć z tym problem. Mamy tu gigantów, którzy przedstawiają się jako upadłe anioły, które zeszły na ziemię by pomóc ludziom. Mamy tu także wiele zmian dotyczących zarówno bohaterów, jak i samych realiów, w których akcja się rozgrywa. Sam nie miałem do tej pory może zbyt wielkiej styczności z Aronofsky'm (autorem scenariusza i reżysera), jednak wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem "Zapaśnika" (2008), a i "Czarnego łabędzia" (2010) dość dobrze wspominam. O ile wymienione produkcje uchodzą do rangi arcydzieł w swoim gatunku (och, nie przez każdego oczywiście), o tyle podczas seansu "Noego.." miałem wrażenie, że cały czas mi czegoś brakuje. W każdej scenie miałem takie dziwne przeświadczenie, że twórcy byli o krok od czegoś wielkiego, ale jednak nie do końca im to wyszło...
Nie siedzę w głowie reżysera filmu (który jest przecież jednocześnie autorem całej fabuły), ale coś tak mocno podejrzewam, że swoim filmem chciał narobić niezłego szumu, niczym "Anioły i demony" swego czasu. No, bo w końcu "Nie ważne co się mówi, ważne żeby się mówiło", prawda? Cóż, może w tym wypadku w naszym kraju nie narobi to tyle zamieszania, ile powinno. To już nie są te czasy, co dawniej i dzisiaj znacznie szybciej gaśnie zainteresowanie prowokacyjnymi produkcjami. Jeśli natomiast chodzi o Polskę, to podejrzewam, że zagorzali katolicy, jak i ci udający takowych mocno film zhejtują. Zresztą - to zaczęło się już dziać od premiery, a zdystansowani i nieco bardziej ogarnięci w temacie widzowie nie mają tu zbyt wiele do powiedzenia, bo szybko zostają zagłuszani przez kolejnego inteligenta, który myślał, że idzie na ekranizację biblijnego potopu i srodze się zawiódł. Bo jak to tak? To się przecież nie godzi! Och, come on! Przecież to jest luźna interpretacja tegoż mitycznego (proszę mnie nie bić! - mam prawo do własnego zdania) wydarzenia, która poza tym została przedstawiona już w komiksach. I w komiksach - nie wiedzieć czemu (ironia) - bardzo dobrze się sprawdziła i z poklaskiem została przyjęta. Ale jeśli już idzie o srebrny ekran... Jacyś giganci, którzy wcześniej byli aniołami? Kłamsto! Kpina! Obraza majestatu! Żyjemy w XXI wieku i myślałem, że w naszym kraju jest mniej ignorantów uważających, że "moja racja jest najmojsza". Wystarczy odrobinę się otworzyć, odetchnąć i podejść do kinematografii z dystansem. Film miał zrobić szum, co mu się poniekąd udało. Obawiam się jednak, że zostanie zhejtowany za sam fakt, że mija się on z historią biblijną, bo ludzie (wnioskując po opiniach w internecie) nie tego się spodziewali, zawiedli się i głęboko w... poważaniu mają wszelkie aspekty poza tym jednym. Kłamsto, bo tak nie było. I już.
Film dostarcza jednak rozrywki, nie brak tu momentów, które chwytają za serce, a nasza opinia o głównym bohaterze raz po raz zostaje poddawana próbom. Wydaje mi się, że "Noe. Wybrany przez Boga" jako film spełnia dość dobrze swoją rolę. Pod tym względem mi się podobał, choć nie było fajerwerków i czegoś mi tu ewidentnie brakowało. Natomiast jeśli patrzeć na produkcję jak na ekranizację komiksów, to wyszło mizernie. Niestety, spodziewałem się więcej.
Czy polecam? Myślę, że warto pójść, ale trzeba mieć odrobinę dystansu do fabuły. Gra aktorska wypada całkiem dobrze, efekty nie zapierają co prawda dechu w piersiach, ale generalnie wypadło to wszystko całkiem w porządku.
Tytuł: Noe. Wybrany przez Boga
Gatunek: Fantasy / Dramat
Reżyseria: Darren Aronofsky
Wytwórnia: United International Pictures
Czas trwania: 2 h 18 min
Ocena: 6/10
3 comments