Idąc dalej, objętym ostatnio, tropem filmów animowanych, natrafiliśmy razem z Zuz na baję pod tytułem dość interesującym - "Prawie jak gladiator". Nie sprawdziwszy jej wcale, nie obejrzawszy zwiastunów, nie przeczytawszy żadnej recenzji... poszliśmy w ciemno, zupełnie na ślepo (zgroza!). Odpaliliśmy film... I miny nam rzedły z każdą upływającą minutą. Sekundy dłużyły się w nieskończoność... Było coraz gorzej i gorzej... Hańba, powiadam! Ścierpieliśmy chyba tylko dlatego, że byłem jeszcze w tzw. "stanie posylwestrowym" (01 stycznia - caaaaalutki dzień w ciepłym łózku) i (choć prawdopodobnie podświadomie) czuliśmy, że szykuje się recenzja typu mega "hejt". Ale nie bezpodstawny to będzie hejt, o nie...
Jakoś ostatnio coraz częściej oglądam filmy animowane. Może to poniekąd dlatego, że mam w tej materii spore zaległości, ale może to również zasługa tego, iż dzisiejsze produkcje tego typu są po prostu świetnie wykonane! Pod względem estetycznym, oczywiście. Serio, dzisiejsze animacje naprawdę wychodzą genialnie! Natomiast jeśli chodzi o inne aspekty, cóż... W przypadku filmu pod tytułem "Minionki rozrabiają" (kto wymyśla te polskie tytuły?! - oryg. "Despicable me 2") nie było tak świetnie, jak się spodziewałem. Czyli innymi słowy: "Jak zareklamować produkt, a sprzedać coś całkiem innego". Przejdźmy do rzeczy...
Naprawdę dawno już nie oglądałem tak zwariowanego filmu. Za obsadę robi tu cała plejada aktorów znanych głównie z komedii, którzy grają tu... samych siebie. Do tego Emma Watson, Rihanna i jeszcze kilku innych celebrytów, a to wszystko w iście szalonej parodii biblijnej apokalipsy!
Zaczyna się dość niewinnie (jak dla kogo). Dwóch kumpli - Seth Rogen (jako Seth Rogen) oraz Jay Baruchel (jako Jay Baruchel) spotykają się po długiej rozłące. Plan na wspólne spędzenie czasu jest prosty. Relaks + marihuana. Wszystko jednak spala na panewce...