Recenzja książki "Genoboty. Podziemna Wojna"

8/18/2014

Z reguły trzymam się bardziej literatury fantasy - najulubieńszego i najbliższego mi gatunku - choć czasem zdarzy mi się taki skok w bok i raz na jakiś czas sięgam po jakieś dzieło z gatunku sci-fi (zazwyczaj zagranicznego autora) lub rzadziej horroru, które akurat przyciągnie moją uwagę. Muszę mieć akurat taką chrapkę na wizytę w przyszłości, równoległym wszechświecie, czy też w innej galaktyce - zależy, gdzie akurat książka, która wpadła mi w oko, mnie przeniesie. Ujrzawszy nową powieść, pierwszy tom większego cyklu, T. C. McCarthy'ego wydawany przez Fabrykę Słów, postanowiłem się skusić. Zainteresował mnie mocno sam tytuł, czyli "Genoboty" i fragmenty oraz blurb, które miałem szansę przeczytać.

Czy było warto sięgać po książkę? Sądzę, że tak, choć mogłoby być lepiej. Zapraszam jednakowoż do dalszej części tekstu po szczegóły.


Głównym bohaterem pierwszego tomu "Podziemnej Wojny" jest korespondent, Oscar Wendell, który w pogoni za sławą i bogactwem trafia do armii Stanów Zjednoczonych. A konkretniej - na front. Trwa akurat otwarta wojna między USA, a Rosją i Wendell dołącza do jednego z przyczółków Amerykanów w Kazachstanie, nazywanego w wojskowym żargonie po prostu Kazem. Kaz wciąga - jak mawiają. Gdy tam trafisz, choćbyś zapierał się rękoma i nogami, nie będzie odwrotu. W czasach, gdy żołnierze poruszają się w zautomatyzowanych pancerzach, a niebo usiane jest pociskami plazmowymi, wojna uzależnia. Nieważne o co tak naprawdę poszło dwóm krajom. Nieważne kto tak naprawdę ma prawo do tej kopalni, czy tamtej. Mało kogo obchodzi po której stronie jest racja, żołnierzom nie zależy na tym, żeby ich kraj zgarnął dla siebie jak najwięcej złóż rzadkich metali... Oni po prostu chcą walczyć, zabijać i ginąć. Wielu nie wytrzymuje nerwowo, codziennie ktoś strzela sobie w łeb, albo łyka kolejną porcję cyku (mieszanki narkotyków i środków uspokajających). Wojskowi codziennie nabuzowani są adrenaliną, każdego dnia giną ich setki, tysiące...

"- Zobaczy pan, że Kaz pana wessie i nie wypuści. A pan zejdzie pod ziemię z uśmiechem, jak my wszyscy, albowiem nie ma już innego świata, tylko Kaz."

W to miejsce właśnie trafia Oscar Wendell. Pokonał ciężką drogę, żeby uzyskać pozwolenie na wejście do strefy i przejście odpowiedniego szkolenia, jednak to właśnie jemu, nie komuś innemu, udało się to osiągnąć. Znajomości trochę tu zadziałały i nie raz się jeszcze przydadzą. Jako jedyny korespondent, choć bez pozwolenia na kamerę, będzie miał szansę zrelacjonować wszystkie wydarzenia z frontu. Mało tego, będzie aktywnie brał w nich udział. Tu nie ma taryfy ulgowej - Oscar miał tego świadomość. Jednak w nawet najgorszych koszmarach, w najśmielszych snach, nie przeczuwał tego, co Kaz z nim zrobi. Nie przypuszczał nawet, że jego świat zadrży w posadach i nic już nie będzie takie, jak było dawniej.

W walkach nie biorą udziału jedynie ludzie, odziani od stóp do głów w ciężkie pancerze. Prócz czołgów, wozów bojowych i wszelakich innych rozmaitych narzędzi do zabijania nieprzyjaciół... Jest jeszcze coś. A być może ktoś? Genoboty - hodowane w laboratoriach klony, zbliżone genetycznie, a nawet podobne do ludzi, jednak znacznie się od nich różniące. Wpojone od narodzin słowa nauczycieli, wieloletnie treningi i szkolenia sprawiły, że genoboty stały się niemal idealnymi maszynami do zabijania. Oscar Wendell, jako jeden z nielicznych, będzie miał szansę zbliżyć się do nich i poznać je, a przede wszystkim zrozumieć.

Muszę przyznać, że już od pierwszych stron McCarthy mocno zaciekawił mnie swoją wizją świata. Ta opisywana rzeczywistość jest jeszcze bardziej intrygująca, zważywszy na fakt, że ostatnio wiele się dzieje właśnie głównie między Rosją a USA.
Autor książki może się więc wiele w swoich wyobrażeniach nie mylić i tylko czekać, aż te dwa mocarstwa zaczną skakać sobie do gardeł o byle kopalnię, czy terytorium.

Jednak to nie ten świat najbardziej mnie ruszył. To nie te wybuchy, wieczna pogoń za krwią i chwałą, bezsensowna rąbanka między ludźmi, czy maszynami jest tu najważniejsza. To właśnie ten niepozorny główny bohater, Oscar Wendell, z którym przechodzimy przez to wszystko, jest najbardziej interesującą częścią historii. Facet, który każdego dnia zmaga się ze samym sobą, prowadzi nieustającą walkę wewnątrz samego siebie. Mężczyzna, który pod skorupą oschłego dupka, kryje swoje prawdziwe ja. To ta część jego, o której często nawet sam zapomina, ale którą będzie miał szansę odkryć na nowo dzięki temu, że trafił właśnie tutaj. W sam środek piekła.

"- No, Młody, udało się.
- Muszę zdjąć ten kombinezon.
- Dlaczego? - zdziwiłem się.
- Bo się zrzygałem. I wypadły mi rurki podczas manewrów. Mam w środku niezły bajzel.
- Do diabła, tak właśnie pachnie sukces."

W trakcie lektury mamy szansę śledzić losy Oscara, który przechodzi pewną metamorfozę. Wszystkie ciężkie chwile, których doświadczył na froncie, ludzie, z którymi zawiązał przyjaźnie, a których potem stracił... To wszystko bardzo wpływa na przemianę głównego bohatera, którą z zainteresowaniem mogłem oglądać. To jeden z najlepszych zabiegów, jakie pisarz może zastosować. Gdy bohater z biegiem czasu przewartościowuje swoje całe życie i po pewnym czasie w ogóle ciężko mu żyć ze świadomością tego, jaki był przedtem. 

Jednakowoż za bardzo dużymi plusami kryją się także drobne minusy lektury, jak chociażby to, że Oscar Wendell - zwykły dziennikarz, jest kuloodporny i niezniszczalny (oczywiście nie dosłownie). Z większości groźnych bitew nasz bohater wychodzi bez szwanku, natomiast giną setki innych, zawodowych żołnierzy. Nie raz nawet zdarza się, że krytyczne trafienie dostaje osoba stojąca metr obok, a Wendell w dalszym ciągu uchodzi bez rysy. Przez nagromadzenie takich sytuacji po pewnym czasie czytelnik przestaje się w ogóle martwić o postać, bo wie, że i tym razem nic złego mu nie grozi, mimo tego, że w powietrzu fruwają pociski plazmy i co rusz pada kolejny amerykański żołnierz.

Trzeba jednak autorowi przyznać, że wie o czym pisze. Nie to, żeby szedł na wojnę ramię w ramię z genobotami, ale czytając książkę ma się wrażenie autentyczności. Wykształcenie McCarthy'ego w dziedzinie biotechnologii, a także jego praca w CIA na pewno ułatwiły mu napisanie książki z gatunku sci-fi, w której tłem historii jest wojna z użyciem wysoce zaawansowanej technologii. Serdecznie polecam miłośnikom wybuchów, mocnej literatury, no i oczywiście science-fiction. Pewnie najlepiej przy lekturze bawić się będą mężczyźni, ale nigdy nie wiadomo ;)

Autor: T. C. McCarthy
Gatunek: Science-fiction
Seria / cykl wydawniczy: Podziemna Wojna, tom 1
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 460
Ocena: 7/10


Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Czytam fantastykę".

Zobacz także:

2 komentarze

  1. Nie wiem czemu, ale tak po prostu mam od zawsze, że nie lubię ani ksiażek ani filmów Science-fiction, więc tym razem odmówię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też tak jak Ty wolę fantastykę i na razie tego się trzymam :)

    OdpowiedzUsuń