Pokemony w Greenowskim filmie PAPIEROWE MIASTA

8/20/2015


Nie jestem jedną z fanek twórczości Greena, z jego repertuaru znam tylko „Gwiazd naszych wina”, zarówno książkę jak i film. Nie oszalałam na punkcie tej lektury, ale film w sumie mi się spodobał. Dlatego też pojawiła się we mnie chęć obejrzenia ekranizacji jego kolejnej książki „Papierowe miasta”. Mimo to, do kina wybrałam się dość niespodziewanie, ale za to w świetnym towarzystwie!


„Papierowe miasta” opowiadają historie Quentina (znany z roli Isaac'a z "Gwiazd naszych wina"), który od zawsze fascynuje się Margo Roth Spiegelman. W dzieciństwie byli ze sobą blisko, ale ich drogi się rozeszły. Q jest raczej nudnym, ułożonym kolesiem, który nie ryzykuje i ma już zaplanowaną przyszłość, natomiast ona jest zupełnie inna. Margo jest nieobliczalna, tajemnicza, niczym i nikim się nie przejmuje. Pewnego dnia, na krótką chwilę, ich drogi znów się spotykają. Wydaje się, że od teraz wszystko będzie inaczej. Poniekąd tak właśnie będzie, bo Margo na drugi dzień znika. Dla Quentina to ogromny cios i postanawia ją odnaleźć, gdyż dziewczyna zostawiła wskazówki. Q razem z przyjaciółmi wyrusza w szaloną podróż śladami Margo.





Przyznam, że myślałam, iż ten film będzie miał bardziej poważny charakter, odrobinę dramatu... Coś podobnego do „Gwiazd naszych wina”, ale okazało się, że jest to typowo młodzieżowy film. Bohaterowie kończą liceum, a szczerze mówiąc wyglądają jak gimnazjaliści (i tak się zachowują). Oczywiście, byli często zabawni, ale niezbyt mi pasowali ze względu na młody wygląd. Przyzwyczaiłam się, że do takich produkcji, gdzie jest zakończenie liceum bierze się zazwyczaj dwudziestoparoletnich aktorów, a przynajmniej na takich wyglądających. Jeśli już jesteśmy przy aktorach, to główna bohaterka – Margo Roth Spiegelman – najbardziej mi nie odpowiadała. Jej brwi na wielkim ekranie niesamowicie mnie drażniły, także cieszę się, że w sumie nie było jej tam za dużo. 




W „Papierowych miastach” była cała masa zabawnych scen. Niektóre były zabawne na siłę, niektóre typowe dla zachowania jeszcze dziecinnych chłopaków. Aczkolwiek moja ulubiona scena – kiedy śpiewają piosenkę z Pokemonów, by dodać sobie otuchy, ma właśnie taki charakter, więc coś w tym jest. Naprawdę dużo było takich głupkowatych scen. Taki urok tego filmu.



Fajnym „smaczkiem” było umieszczenie w filmie na chwilę Gusa z „GNW”. Zaznajomieni z poprzednim filmem na podstawie twórczości Greena, na pewno ucieszyli się na jego widok, tak jak ja.


Jeśli chodzi ogólnie o fabułę, to jest to typowy motyw podróży, przyjaźni i odkrywania siebie. Nic ambitnego, ale w przyjemnym wykonaniu. Taki lekki, śmiechowy film do obejrzenia w gronie znajomych. Przyznam, że po obejrzeniu tego filmu raczej nie sięgnę po książkę, bo nie jestem fanką takich zakończeń. Rozwiązanie całej sprawy, mimo że było zaskakujące, to jednak nie odpowiada mi w 100%.



Film był całkiem spoko, ale bez szału. Nie sądzę, bym obejrzała go drugi raz (poza sceną z Pokemonami!).

A wy co sądzicie? Oglądaliście film, czytaliście już książkę?


Zobacz także:

0 komentarze