­

Recenzja książki "Każdy musi płacić"

17 grudnia

No dobra... Albo ostatnio jestem niesamowicie wybredny jeśli chodzi o literaturę (szczególnie polską fantastykę), albo naprawdę coś jest na rzeczy. Do tej pory spod pióra Roberta Forysia przeczytałem jedynie trzy części "Sztejera". Które - nawiasem mówiąc - były całkiem ok. W porządku, przyznam się - zobaczywszy hasło "polska odpowiedź na Grę o tron" na niniejszej książce postanowiłem, że ją przeczytam (jak pewnie wiele osób). Nie dlatego, że dałem się nabrać. Że niby faktycznie? Ekhem... No, ale jako fan twórczości Martina nie mogłem nie sprawdzić tegoż tytułu... No to może się jednak nabrałem? Może właśnie o to chodziło? Och, ja naiwny...





Nie od razu nowa powieść Forysia wpadła w moje łapy. Musiałem poczekać na nieco lepszy okres, gdy uzbiera się już sumka, która pozwoli na zakup kilku książek za jednym zamachem. Tak przeważnie właśnie robię, jeśli idzie o nowe książkowe nabytki. Kupuję hurtowo i czekam na promocje. Ot co! Nie żebym był pazerny. Po prostu nie jestem Lannisterem i nie sram złotem. Ale przejdźmy już do rzeczy...

"Nic nie przecina skuteczniej więzów
lojalności niż katowski miecz"

Sam autor zaznaczył, iż - cytuję: "Wydawca głosi, że jest to Polska odpowiedź na Grę o Tron. Cóż, prawo wydawcy, który inwestuje w powieść duże pieniądze. Dla mnie >Każdy Musi Płacić< jest początkiem dużego rodzimego cyklu, opartego o średniowiecze.". Nie będę zatem oceniać książki Forysia pod tym kątem, gdyż naprawdę niezbyt to się ma do "Gry o tron". (Choć nieco podobieństw jest, ale o tym dalej). Przy okazji otrzymałem także odnośnik do mapy świata przedstawionego w książce (nie została w niej zamieszczona), który możecie znaleźć tutaj. Mapa ta odrobinę ułatwia orientację w terenie i sprawdzenie gdzie znajdują się miejsca, które zostały opisane w fabule. Jednakowoż jest na tyle skomplikowana i rozbudowana, że może i nawet lepiej obejść się bez niej. Ja w każdym razie, po zerknięciu na te wszystkie krainy, sobie odpuściłem i uznałem, że zajrzę tam dopiero później.

Fabuła książki zawiera w sobie kilka wątków. Mamy tu Heinza - cesarskiego bękarta, który powraca do stolicy jako jeden z członków zakonu rycerskiego. Przyjechał by prosić w imieniu zakonu o pomoc, która jednak niezbyt jest na rękę ojczulkowi. Aktualnie cesarz oraz episkop toczą ze sobą spór - żeby nie powiedzieć: wojnę - o władzę, która z każdym kolejnym dniem tylko przybiera na sile. Inny wątek traktuje o justycjariuszu Tankridzie, który został wyznaczony do rozwikłania sprawy tajemniczego zabójstwa. Podobno  za tym okrutnym czynem stoi siła nadprzyrodzona, ale młody inkwizytor postanawia dogłębnie zbadać tę sprawę. Przy okazji napotyka także swą dawną miłość - Arminę, która jest w pewien sposób zamieszana w to wszystko. Ostatnia nić fabularna opowiada historię Mai, nowicjuszki terminującej w klasztorze, która dopuściła się morderstwa wysoko postawionej mniszki. Dziewczyna nie ma więc innego wyjścia i musi ratować się ucieczką...


"Kto umiera, płaci wszystkie długi".

Fabuła może się wydawać niezbyt oryginalna. Inkwizycja, zakon rycerski, klasztor, tajemnicze zabójstwo... To wszystko gdzieś tam już przecież było. Nie raz i nie dwa miałem już z podobnymi historiami styczność. Jednak nowa książka Forysia ma pewną dozę oryginalności. Akcja z biegiem czasu rozwijała się (czasem ciężko jej szło...) w coś ciekawego, coś czego się nie spodziewałem i czego nie znałem. Chwilami byłem zainteresowany, chwilami mnie mocno wciągało... Często jednak napięcie puszczało i czytało się dość ciężko. Brnąłem przez kolejne strony nieco mozolnie. Były wzloty i upadki. Znudzenie i zaciekawienie. Jeśli więc postawić sprawę w ten sposób - to książka ta wywołuje całą gamę przeróżnych emocji... Ale chyba jednak nie o to tu chodziło. Według mnie można to było lepiej dopracować. Bardziej rozbudować bohaterów. Ustanowić jakąś więź między postacią a czytelnikiem. Tego tu mi zdecydowanie zabrakło. Właśnie dlatego nie "przeżywałem" tej historii tak naprawdę, zacinając się co rusz na terminologii użytej przez Forysia, która niestety nigdzie nie została wytłumaczona. Justycjariusze, wikariusze, tytulariusze - dla kogoś na co dzień obcującego z takimi określeniami pewnie nie ma tu żadnego problemu. No, ale czytelnikom przydałoby się uzmysłowić kto jest kim i na pewno o wiele lepiej szła by lektura.  


"Ze świata każdy ma tyle, ile sam sobie weźmie."

Jeśli chodzi o podobieństwa do, znanej już chyba na całym świecie, twórczości Martina, to... Rozbudowany świat, akcja rozgrywająca się w quasi-średniowiecznych realiach, zawiłość wątków, intrygi, wojna o władzę, brutalność, a już nawet sam prolog!... To tylko kilka z pierwszych, które momentalnie przyszły mi do głowy. Jest ich tu o wiele więcej, więc nie ma takiej opcji, by autor choć w minimalnym stopniu nie inspirował się "PLiO". Mimo wszystko książka Roberta Forysia (która jest jedynie pierwszym tomem nowego cyklu), jest inna niż proza Martinowska. Przedstawione tu wydarzenia są na pewno bliższe nam, Słowianom. Nie jest to "Polska odpowiedź na >Grę o tron<" i naprawdę jej do niej daleko. Nie patrząc jednak na to pod tym względem sądzę, że ta historia ma potencjał i żywię tylko nadzieję, by kolejne tomy okazały się bardziej interesujące, bo ten nie zdołał mnie zachwycić.

P.S. Winter is coming.

Autor: Robert Foryś
Seria/cykl wydawniczy: ???, t.1
Gatunek: Fantasy
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 460

Ocena: 5/10                 

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Czytam fantastykę".

Zobacz także:

Łączna liczba wyświetleń

783,129