Recenzja filmu - Hobbit. Pustkowie Smauga
20 stycznia
Wielka szkoda, że nie udało mi się obejrzeć drugiej części "Hobbita" wcześniej, choć z drugiej strony - dzięki temu znalazłem czas, by odświeżyć sobie pierwszą część tej nowej trylogii Jacksona. I była to dobra decyzja, bo w "...Niezwykłej podróży" działo się tak wiele, że o niektórych wydarzeniach po prostu już zdążyłem zapomnieć. Głownie dlatego, że P.J. w znacznej części zmodyfikował tę oryginalną fabułę Tolkiena. Nad trafnością jego zabiegów można długo dyskutować, ale wspomnę o kilku takich, które według mnie były niepotrzebne lub też i takich, które całkiem dobrze wypadły. Na pewno dało się mocno we znaki to, że seans kinowy (2D z napisami) odbywał się w bardzo późnych godzinach, a do domu wróciłem dopiero po północy...
Film nie zaczyna się, jak można by było się spodziewać, zaraz po tym, gdy Gandalf, Bilbo i krasnoludzka drużyna zostali uratowani przez orły. Pierwsze sceny rozgrywają się natomiast w Bree i są retrospekcją, gdy Thorin, przesiadując w karczmie Pod Rozbrykanym Kucykiem, spotyka "zupełnie przez przypadek" Gandalfa. Brodaty czarodziej namawia krasnoludzkiego księcia do wyprawy na Samotną Górę, do której po kilku chwilach wraca akcja.
Grupka naszych bohaterów w dalszym ciągu wymyka się pościgowi orków pod dowództwem Azoga - śmiertelnego wroga Thorina. Jednak na horyzoncie pojawia się jeszcze jedno zagrożenie - niedźwiedź o potężnej aparycji. Gandalf prowadzi więc swoich przyjaciół do najbliższego, jego zdaniem, bezpiecznego miejsca, którym jest chata Beorna. Ów człek, jak bardzo szybko się okazuje, jest zmiennokształtnym i pozwala uciekinierom pozostać w swoim domostwie, a nawet pomaga im w pewien sposób... Później mamy przygody w Mrocznej Puszczy - nawiedzonej przez gigantyczne pająki, a Gandalf opuszcza drużynę by wykonać ważną misję. W tym momencie akcja rozszczepia się na dwa wątki, co jest tu niewątpliwym plusem, bo dzięki temu fabuła jest żwawsza, a przez to ogląda się to wszystko z większym zainteresowaniem. Po jakimś czasie przychodzi także kolej na spotkanie z elfami, w królestwie Thranduila, gdzie pojawia się także jego syn - Legolas, postać świetnie już znana z "Władcy Pierścieni". Ale jest tu także całkiem nowa bohaterka, elfka imieniem Tauriel, która w książkach Tolkiena w ogóle się nie pojawiała. O ile jest to zapewne poniekąd profanacja dzieł pisarza (jak zresztą można określić znaczną część scenariusza...), o tyle postać ta wprowadza bardzo potrzebny w filmie pierwiastek kobiecy. Elfkę łączy pewna relacja z Legolasem - co było całkiem ciekawym wątkiem, jednak już relację pomiędzy nią a krasnoludem Killim uważam za marną i mało prawdopodobną w Tolkienowskim Śródziemiu. Bez zbędnego spoilerowania - jeśli ktoś książkę czytał, to spotka go tu bardzo wiele nowości. Jedne są całkiem interesujące i zdecydowanie dodają uroku filmowi, jednak są też i takie, które całkowicie tu nie pasują i są zrobione jakby na siłę. Byle tylko rozciągnąć to wszystko w czasie, bo przecież z faktycznej książki trzech filmów by się w życiu nie zrobiło. I tak na przykład znów mamy postać Radagasta, Azoga, ale także i Czarnoksiężnika, którego może nie będę tu bardziej przybliżał, bo wszystko wyjaśni się, gdy ktoś na film się wybierze.
Druga część "Hobbita" nie jest na pewno już taką bajką jak jej poprzedniczka. Tutaj klimat zdecydowanie przybliżył się do "Władcy Pierścieni", stało się poważniej i groźniej, choć elementy humorystyczne pojawiają się także. Być może był to celowy zabieg marketingowy - zacząć od bajki dla dzieci, by kolejne filmy również je przyciągnęły, ale skupiły także większą ilość osób dorosłych. W każdym razie do mnie kontynuacja filmu bardziej trafiła. Niestety kilka takich scen jak np. ucieczka w beczkach i orkowie-ninja (bezszelestnie skradający się po dachach Esgaroth) wyszło twórcom nieco żałośnie. Za duży mankament uważam także nierozwinięcie w dalszym ciągu niektórych postaci krasnoludów. Mamy już około 5 godzin filmu (licząc obie części), a są tu tacy bohaterowie, którzy do tej pory nie wypowiedzieli ani jednego zdania. Gdzie w tym sens tworzenia tak różnorodnej drużyny, skoro część z nich nie ma ani kilku minut filmu dla siebie? Być może zwolniłoby to nieco fabułę, ale jednak ja z chęcią poznałbym te postacie lepiej, a fabuła chwilami i tak ciągnęła się jak flaki z olejem. Film jest zdecydowanie za długi i choć świetnie jest po raz kolejny przebywać w Śródziemiu wraz z bohaterami, to jednak wszystko jest zbyt rozwleczone w czasie i z czasem zaczyna nużyć. Samą końcówkę, która powinna przecież wzbudzić największe emocje, oglądałem już prawie przysypiając, co nigdy nie zdarzyło mi się nawet przy oglądaniu "Władcy Pierścieni" po raz enty... Owszem, można to tłumaczyć oglądaniem filmu w późnych godzinach wieczornych, ale come on! - podczas całonocnego maratonu "Władcy..." nie czułem takiego znudzenia.
Nowych postaci w filmie jest sporo, bo mamy tu przecież elfy: Thranduila, Legolasa i Tauriel, a także zmiennokształtnego Beorna i niewspomnianego jeszcze Barda. Poza tym jest także władca Esgaroth i jego paskudny doradca. Moim zdaniem trójca elfów wyszła tu najlepiej, Beornowi zdecydowanie czegoś zabrakło, a Bard był jakiś taki mało ciekawy. Mam nadzieję, że ten ostatni bardziej rozwinie się w trzecim filmie, no i ujrzymy jeszcze na pewno Legolasa i Tauriel (co nie jest zgodne z książką) oraz króla elfów (co zgodnie z książką powinno się wydarzyć). Nie można jednak zapomnieć o kulminacyjnym i chyba najbardziej widowiskowym nowym bohaterze. Mowa tu oczywiście o potężnym smoku o imieniu Smaug. O ile w "Niezwykłej podróży" taką najlepszą sceną (przynajmniej w moim mniemaniu) było spotkanie z Gollumem, o tyle tutaj jest to na pewno zapoznanie się Bilba ze smokiem. Choć już momenty walki z wielkim gadem były dla mnie, owszem - spektakularne, ale jakieś takie zbyt bajkowe. Generalnie większość pojedynków zarówno w części poprzedniej jak i w tej wychodzi zbyt chaotycznie i naciąganie. Bohaterowie skaczą to tu, to tam, nigdzie nie ma krwi, ale - o dziwo - niekiedy odpada komuś jakiś czerep. Jeśli natomiast idzie o znane już dotychczas postacie, czyli drużynę krasnoludów, hobbita i czarodzieja, to Gandalf raczej niczym nie zaskakuje, choć obserwowanie go w osobnym wątku było ciekawym doświadczeniem. Krasnoludy, które już wykazały się czymś poprzednio, w dalszym ciągu dokładają swoje pięć groszy, ale największa uwaga skupia się tym razem na postaci Killiego, który jednak niezbyt mi pasuje do całej koncepcji. Odnośnie Bilba jeszcze, to na pewno nabrał on już więcej odwagi i mężnie stawia czoła wszelakim zagrożeniom. Martin Freeman moim zdaniem świetnie wpasował się w tę rolę.
Co by tu więcej rzecz? Tak jak w przypadku pierwszej części filmu - wielcy obrońcy prozy Tolkiena będą oburzeni (teraz chyba jeszcze bardziej), a ludzie nastawieni na dobrą rozrywkę tę rozrywkę tu właśnie znajdą. Z jednej strony nowy "Hobbit" jest lepszy od poprzedniego (głównie z uwagi na klimat oraz rozdzielenie wątków fabularnych), ale z drugiej wydaje się być gorszy (bardzo dużo zmian w odniesieniu do książki, z czego wiele wydaje się być słabych). Przede wszystkim film jest zbyt długi, ale chyba można to przeżyć, jeśli ktoś naprawdę uwielbia Śródziemie i dobrze się czuje w tym świecie fantasy. Nie żałuję wydanych pieniędzy, ani spędzonego czasu. Było raz lepiej, raz gorzej, ale może po powtórnym obejrzeniu filmu dostrzegę w nim więcej zalet i odnajdę więcej rozrywki.
Grupka naszych bohaterów w dalszym ciągu wymyka się pościgowi orków pod dowództwem Azoga - śmiertelnego wroga Thorina. Jednak na horyzoncie pojawia się jeszcze jedno zagrożenie - niedźwiedź o potężnej aparycji. Gandalf prowadzi więc swoich przyjaciół do najbliższego, jego zdaniem, bezpiecznego miejsca, którym jest chata Beorna. Ów człek, jak bardzo szybko się okazuje, jest zmiennokształtnym i pozwala uciekinierom pozostać w swoim domostwie, a nawet pomaga im w pewien sposób... Później mamy przygody w Mrocznej Puszczy - nawiedzonej przez gigantyczne pająki, a Gandalf opuszcza drużynę by wykonać ważną misję. W tym momencie akcja rozszczepia się na dwa wątki, co jest tu niewątpliwym plusem, bo dzięki temu fabuła jest żwawsza, a przez to ogląda się to wszystko z większym zainteresowaniem. Po jakimś czasie przychodzi także kolej na spotkanie z elfami, w królestwie Thranduila, gdzie pojawia się także jego syn - Legolas, postać świetnie już znana z "Władcy Pierścieni". Ale jest tu także całkiem nowa bohaterka, elfka imieniem Tauriel, która w książkach Tolkiena w ogóle się nie pojawiała. O ile jest to zapewne poniekąd profanacja dzieł pisarza (jak zresztą można określić znaczną część scenariusza...), o tyle postać ta wprowadza bardzo potrzebny w filmie pierwiastek kobiecy. Elfkę łączy pewna relacja z Legolasem - co było całkiem ciekawym wątkiem, jednak już relację pomiędzy nią a krasnoludem Killim uważam za marną i mało prawdopodobną w Tolkienowskim Śródziemiu. Bez zbędnego spoilerowania - jeśli ktoś książkę czytał, to spotka go tu bardzo wiele nowości. Jedne są całkiem interesujące i zdecydowanie dodają uroku filmowi, jednak są też i takie, które całkowicie tu nie pasują i są zrobione jakby na siłę. Byle tylko rozciągnąć to wszystko w czasie, bo przecież z faktycznej książki trzech filmów by się w życiu nie zrobiło. I tak na przykład znów mamy postać Radagasta, Azoga, ale także i Czarnoksiężnika, którego może nie będę tu bardziej przybliżał, bo wszystko wyjaśni się, gdy ktoś na film się wybierze.
Druga część "Hobbita" nie jest na pewno już taką bajką jak jej poprzedniczka. Tutaj klimat zdecydowanie przybliżył się do "Władcy Pierścieni", stało się poważniej i groźniej, choć elementy humorystyczne pojawiają się także. Być może był to celowy zabieg marketingowy - zacząć od bajki dla dzieci, by kolejne filmy również je przyciągnęły, ale skupiły także większą ilość osób dorosłych. W każdym razie do mnie kontynuacja filmu bardziej trafiła. Niestety kilka takich scen jak np. ucieczka w beczkach i orkowie-ninja (bezszelestnie skradający się po dachach Esgaroth) wyszło twórcom nieco żałośnie. Za duży mankament uważam także nierozwinięcie w dalszym ciągu niektórych postaci krasnoludów. Mamy już około 5 godzin filmu (licząc obie części), a są tu tacy bohaterowie, którzy do tej pory nie wypowiedzieli ani jednego zdania. Gdzie w tym sens tworzenia tak różnorodnej drużyny, skoro część z nich nie ma ani kilku minut filmu dla siebie? Być może zwolniłoby to nieco fabułę, ale jednak ja z chęcią poznałbym te postacie lepiej, a fabuła chwilami i tak ciągnęła się jak flaki z olejem. Film jest zdecydowanie za długi i choć świetnie jest po raz kolejny przebywać w Śródziemiu wraz z bohaterami, to jednak wszystko jest zbyt rozwleczone w czasie i z czasem zaczyna nużyć. Samą końcówkę, która powinna przecież wzbudzić największe emocje, oglądałem już prawie przysypiając, co nigdy nie zdarzyło mi się nawet przy oglądaniu "Władcy Pierścieni" po raz enty... Owszem, można to tłumaczyć oglądaniem filmu w późnych godzinach wieczornych, ale come on! - podczas całonocnego maratonu "Władcy..." nie czułem takiego znudzenia.
Nowych postaci w filmie jest sporo, bo mamy tu przecież elfy: Thranduila, Legolasa i Tauriel, a także zmiennokształtnego Beorna i niewspomnianego jeszcze Barda. Poza tym jest także władca Esgaroth i jego paskudny doradca. Moim zdaniem trójca elfów wyszła tu najlepiej, Beornowi zdecydowanie czegoś zabrakło, a Bard był jakiś taki mało ciekawy. Mam nadzieję, że ten ostatni bardziej rozwinie się w trzecim filmie, no i ujrzymy jeszcze na pewno Legolasa i Tauriel (co nie jest zgodne z książką) oraz króla elfów (co zgodnie z książką powinno się wydarzyć). Nie można jednak zapomnieć o kulminacyjnym i chyba najbardziej widowiskowym nowym bohaterze. Mowa tu oczywiście o potężnym smoku o imieniu Smaug. O ile w "Niezwykłej podróży" taką najlepszą sceną (przynajmniej w moim mniemaniu) było spotkanie z Gollumem, o tyle tutaj jest to na pewno zapoznanie się Bilba ze smokiem. Choć już momenty walki z wielkim gadem były dla mnie, owszem - spektakularne, ale jakieś takie zbyt bajkowe. Generalnie większość pojedynków zarówno w części poprzedniej jak i w tej wychodzi zbyt chaotycznie i naciąganie. Bohaterowie skaczą to tu, to tam, nigdzie nie ma krwi, ale - o dziwo - niekiedy odpada komuś jakiś czerep. Jeśli natomiast idzie o znane już dotychczas postacie, czyli drużynę krasnoludów, hobbita i czarodzieja, to Gandalf raczej niczym nie zaskakuje, choć obserwowanie go w osobnym wątku było ciekawym doświadczeniem. Krasnoludy, które już wykazały się czymś poprzednio, w dalszym ciągu dokładają swoje pięć groszy, ale największa uwaga skupia się tym razem na postaci Killiego, który jednak niezbyt mi pasuje do całej koncepcji. Odnośnie Bilba jeszcze, to na pewno nabrał on już więcej odwagi i mężnie stawia czoła wszelakim zagrożeniom. Martin Freeman moim zdaniem świetnie wpasował się w tę rolę.
Co by tu więcej rzecz? Tak jak w przypadku pierwszej części filmu - wielcy obrońcy prozy Tolkiena będą oburzeni (teraz chyba jeszcze bardziej), a ludzie nastawieni na dobrą rozrywkę tę rozrywkę tu właśnie znajdą. Z jednej strony nowy "Hobbit" jest lepszy od poprzedniego (głównie z uwagi na klimat oraz rozdzielenie wątków fabularnych), ale z drugiej wydaje się być gorszy (bardzo dużo zmian w odniesieniu do książki, z czego wiele wydaje się być słabych). Przede wszystkim film jest zbyt długi, ale chyba można to przeżyć, jeśli ktoś naprawdę uwielbia Śródziemie i dobrze się czuje w tym świecie fantasy. Nie żałuję wydanych pieniędzy, ani spędzonego czasu. Było raz lepiej, raz gorzej, ale może po powtórnym obejrzeniu filmu dostrzegę w nim więcej zalet i odnajdę więcej rozrywki.
Tytuł: Hobbit. Pustkowie Smauga (Hobbit. Desolation of Smaug)
Gatunek: Fantasy / Przygodowy
Wytwórnia: MGM, New Line Cinema
Czas trwania: 2 h 41 min
Ocena: 8/10
7 comments