Recenzja filmu - Jeździec znikąd
01 stycznia
Nie samymi książkami człowiek żyje, prawda? Czasem wypada obejrzeć też jakiś film, co ostatnio (ku mojej radości) robię z większą częstotliwością. Mogę zatem częściej przedstawiać wam moją opinię na temat poszczególnych produkcji. Dzisiaj zatem bierzemy na warsztat film pod tytułem "Jeździec znikąd". W obsadzie znany i lubiany Johnny Depp, również znana i lubiana Helena Bonham Carter, a także mniej znany (ale czy przez to mniej lubiany?) Armie Hammer. Poza tym mamy tu również kilku innych świetnych aktorów, ale czy to sprawia, że ta produkcja też musi być świetna? Zapraszam do recenzji. Iiii haa!
Pierwsze skrzypce gra tu tak naprawdę John Reid (w tej roli Armie Hammer), który jako prokurator - świeżo po skończeniu szkoły - wraca do rodzinnej mieściny. Młody idealista pewien jest, że sprawiedliwość można wymierzyć bez użycia przemocy, że nie potrzeba rewolwerów i prania po pyskach, by kryminaliści oddali się w ręce stróżów prawa... Cóż, światopogląd tego "romantyka" na Dzikim Zachodzie wkrótce zostaje obalony. Okazuje się bowiem, że samymi słowami zwyciężyć się nie da... John zrozumie to dopiero w obliczu ogromnej straty. Wówczas to, za namową nowo poznanego dziwacznego Indianina, Tonto (Johnny Depp), młody prokurator postanawia przywdziać maskę i zwalczać niegodziwców ponad prawem. No, a Tonto oraz jego (martwy) kruk będą mu towarzyszyć w tej przygodzie życia. Czy też może... Życia po życiu?
Generalnie film jest dobrze wykonany pod względem scenografii, kostiumów, efektów specjalnych i całej tej estetycznej oprawy. Również świetna jest ścieżka dźwiękowa, ale to Hans Zimmer - więc nic w tym dziwnego.
W fabule mamy trochę powagi, ale jest i trochę humoru, co mi osobiście przypadło do gustu. Niestety, to scenariusz tu mocno kuleje, a niemiłosierne rozwlekanie akcji w czasie sprawia, że podczas oglądania można się nieźle zanudzić. Napoje energetyczne wskazane - można zasnąć... Nawet świetnie odgrywający swoje role Carter, Fichtner (tu w roli herszta złoczyńców) oraz Wilkinson nie ratują tej produkcji. O czym jednak warto tu wspomnieć, to Johnny Depp, który samą swoją obecnością każdy film potrafi wznieść na wyżyny, tu jednak... cóż, odgrywał tu po prostu rolę Jacka Sparrowa, tylko że z pomalowaną facjatą i krukiem na głowie. Serio - choć bardzo lubię tego aktora, to muszę to przyznać. Postać Indianina Tonto nie jest niczym nowatorskim, bo to wszystko już było. "Piratów z Karaibów" oglądałem już tyle razy, że ten podkolorowany, ekscentryczny rdzenny Amerykanin nie zrobił na mnie zbytniego wrażenia. Co daje jednak jeszcze bardziej do myślenia, to fakt, że Depp odgrywający tu przecież rolę jedynie pomocnika głównego bohatera... Zajmuje bardziej swoją osobą, niż sam główny bohater. Postać Johnego Reida jest nakreślona ciekawie i na pewno ma swój potencjał. Młody mężczyzna, z głową pełną ideałów, z wiarą w ludzi... Zraniony, nieszczęśliwie zakochany, niemal zabity (czy może zabity?)... Szlag! Ten bohater mógłby naprawdę zawojować publiczność, gdyby nie to, że... Nie zawojował. Sam nie wiem czy to kwestia reżysera, czy może samego aktora, ale John Reid to takie trochę ciepłe kluchy, które czasami wręcz irytują swoją obecnością na ekranie... Największym jednak fiaskiem tej produkcji jest zbyt rozwlekła akcja. No, come on! Film trwa 2 i pół godziny, z czego co najmniej godzina mogłaby spokojnie wylecieć i niczego byśmy nie stracili. Jest tu sporo bardzo ciekawych i świetnie wykonanych scen, ale wszystko - tak, nawet te dobre ujęcia - trwa tu za długo.
Wszyscy prócz głównych bohaterów zagrali ciekawie, choć Deppowi również czasem zdarzały się dobre akcje. Gdyby tak odrobinę podkręcić dynamikę i dać kopa w tyłek panu prokuratorowi, to film na pewno okazałby się o wiele lepszy. Po przeprowadzeniu reaserchu okazuje się, że nie jestem osamotniony w tym przekonaniu, a "Jeździec znikąd" poniósł kasową klapę. Co ciekawe, produkcja rozpoczęła się już w 2011 roku, lecz została wstrzymana z uwagi na zbyt wielki budżet (250 milionów dolarów, co uczyniłoby z filmu najdroższy w historii kina), który później został obniżony (do 215 mln), po czym dostał zielone światło. Niestety poniesione koszty się nie zwróciły.
Jest to jeden z tych filmów, do których już raczej nie wrócę - głównie przez długość. Nie jestem fanem westernów, ale produkcja ta niewiele przypomina te klasyki kina. Nie jestem też pewien do kogo to wszystko jest skierowane. Chyba głównie do młodzieży, bo przez brutalność niektórych scen nie polecałbym oglądania z młodszymi widzami, a dorośli zbyt wiele z tego nie wyciągną - poza (czasem wątpliwą) rozrywką. To może jednym słowem? Hmmm... Niech będzie, że: średniak.
Pierwsze skrzypce gra tu tak naprawdę John Reid (w tej roli Armie Hammer), który jako prokurator - świeżo po skończeniu szkoły - wraca do rodzinnej mieściny. Młody idealista pewien jest, że sprawiedliwość można wymierzyć bez użycia przemocy, że nie potrzeba rewolwerów i prania po pyskach, by kryminaliści oddali się w ręce stróżów prawa... Cóż, światopogląd tego "romantyka" na Dzikim Zachodzie wkrótce zostaje obalony. Okazuje się bowiem, że samymi słowami zwyciężyć się nie da... John zrozumie to dopiero w obliczu ogromnej straty. Wówczas to, za namową nowo poznanego dziwacznego Indianina, Tonto (Johnny Depp), młody prokurator postanawia przywdziać maskę i zwalczać niegodziwców ponad prawem. No, a Tonto oraz jego (martwy) kruk będą mu towarzyszyć w tej przygodzie życia. Czy też może... Życia po życiu?
Generalnie film jest dobrze wykonany pod względem scenografii, kostiumów, efektów specjalnych i całej tej estetycznej oprawy. Również świetna jest ścieżka dźwiękowa, ale to Hans Zimmer - więc nic w tym dziwnego.
W fabule mamy trochę powagi, ale jest i trochę humoru, co mi osobiście przypadło do gustu. Niestety, to scenariusz tu mocno kuleje, a niemiłosierne rozwlekanie akcji w czasie sprawia, że podczas oglądania można się nieźle zanudzić. Napoje energetyczne wskazane - można zasnąć... Nawet świetnie odgrywający swoje role Carter, Fichtner (tu w roli herszta złoczyńców) oraz Wilkinson nie ratują tej produkcji. O czym jednak warto tu wspomnieć, to Johnny Depp, który samą swoją obecnością każdy film potrafi wznieść na wyżyny, tu jednak... cóż, odgrywał tu po prostu rolę Jacka Sparrowa, tylko że z pomalowaną facjatą i krukiem na głowie. Serio - choć bardzo lubię tego aktora, to muszę to przyznać. Postać Indianina Tonto nie jest niczym nowatorskim, bo to wszystko już było. "Piratów z Karaibów" oglądałem już tyle razy, że ten podkolorowany, ekscentryczny rdzenny Amerykanin nie zrobił na mnie zbytniego wrażenia. Co daje jednak jeszcze bardziej do myślenia, to fakt, że Depp odgrywający tu przecież rolę jedynie pomocnika głównego bohatera... Zajmuje bardziej swoją osobą, niż sam główny bohater. Postać Johnego Reida jest nakreślona ciekawie i na pewno ma swój potencjał. Młody mężczyzna, z głową pełną ideałów, z wiarą w ludzi... Zraniony, nieszczęśliwie zakochany, niemal zabity (czy może zabity?)... Szlag! Ten bohater mógłby naprawdę zawojować publiczność, gdyby nie to, że... Nie zawojował. Sam nie wiem czy to kwestia reżysera, czy może samego aktora, ale John Reid to takie trochę ciepłe kluchy, które czasami wręcz irytują swoją obecnością na ekranie... Największym jednak fiaskiem tej produkcji jest zbyt rozwlekła akcja. No, come on! Film trwa 2 i pół godziny, z czego co najmniej godzina mogłaby spokojnie wylecieć i niczego byśmy nie stracili. Jest tu sporo bardzo ciekawych i świetnie wykonanych scen, ale wszystko - tak, nawet te dobre ujęcia - trwa tu za długo.
Wszyscy prócz głównych bohaterów zagrali ciekawie, choć Deppowi również czasem zdarzały się dobre akcje. Gdyby tak odrobinę podkręcić dynamikę i dać kopa w tyłek panu prokuratorowi, to film na pewno okazałby się o wiele lepszy. Po przeprowadzeniu reaserchu okazuje się, że nie jestem osamotniony w tym przekonaniu, a "Jeździec znikąd" poniósł kasową klapę. Co ciekawe, produkcja rozpoczęła się już w 2011 roku, lecz została wstrzymana z uwagi na zbyt wielki budżet (250 milionów dolarów, co uczyniłoby z filmu najdroższy w historii kina), który później został obniżony (do 215 mln), po czym dostał zielone światło. Niestety poniesione koszty się nie zwróciły.
Jest to jeden z tych filmów, do których już raczej nie wrócę - głównie przez długość. Nie jestem fanem westernów, ale produkcja ta niewiele przypomina te klasyki kina. Nie jestem też pewien do kogo to wszystko jest skierowane. Chyba głównie do młodzieży, bo przez brutalność niektórych scen nie polecałbym oglądania z młodszymi widzami, a dorośli zbyt wiele z tego nie wyciągną - poza (czasem wątpliwą) rozrywką. To może jednym słowem? Hmmm... Niech będzie, że: średniak.
Tytuł: Jeździec znikąd
Gatunek: Western / Fantasy
Wytwórnia: Disney
Czas trwania: 2 h 29 min
Ocena: 5/10
11 comments