The walking dead sezon 04, odcinek 16: wrażenia (finał sezonu!)
08 kwietnia
Po sporym zainteresowaniu naszym postem o wrażeniach dotyczących serialu "Gra o tron" i pierwszego odcinka czwartego sezonu, postanowiliśmy podzielić się także opinią o innym również dość popularnym serialu: "The walking dead" lub (jak niektórzy mówią) "Żywe trupy". W przeciwieństwie do GoT'a, tutaj mamy do czynienia z końcówką serialu czwartego. Mianowicie - odcinek 16. Czyli... Czas na finał!
[Uwaga! Spojlery!]
Jakież było moje zdziwienie, gdy na samym początku pojawiła się scena z nieżyjącą już postacią...
Hershel jak gdyby nigdy nic paradował sobie po więziennym wybiegu. Po chwili zrozumiałem jednak, że to przecież nic innego jak retrospekcja. To Rick, cały zakrwawiony, wpatrujący się nieobecnym wzrokiem w przestrzeń, przypomina sobie minione wydarzenia. Po niedługim czasie pojawia się wyjaśnienie sytuacji głównego bohatera... Razem z Michonne i Carlem włóczyli się oni powoli w stronę Terminus - jak głosiły porozwieszane tu i ówdzie tablice - azylu dla wszystkich ocalonych. Bohaterowie trochę się przeszli, mieli kilka przygód z zombiakami i pogaworzyli nieco. Widać jak bardzo cała trójka się do siebie zbliżyła, z naciskiem na Carla i czarnoskórą mistrzynię katany, którzy dzielą się nawet batonem. So sweet.
Niedługo to trwało i wkrótce doszło do konfrontacji dwóch grup, których przeżycia mogliśmy obserwować przez ostatnie odcinki. Nie będę zdradzać zbyt wiele, żeby aż tak nie psuć rozrywki tym, którzy jeszcze odcinka nie oglądali. W każdym razie będzie się działo... Trupy, dużo trupów! Pistolet przyłożony do skroni, krwawy szał w obronie syna... I wiele więcej. Zdecydowanie najmocniejsza scena odcinka finałowego, a nade wszystko - jedna z ulubionych postaci widzów wreszcie odnajdzie swych starych ziomków.
Niekoniecznie chciałbym zdradzać wszystko to, co wydarzyło się w niniejszym odcinku, bo co to za frajda. Ci, którzy oglądali to wiedzą swoje, ale nie można nie wspomnieć o tym, że naszym oczom wreszcie ukazuje się azyl. Terminus w całej swojej okazałości. Bohaterowie na szczęście nie wychodzą na głupców (nie żebym pił do poprzedniej ekipy, która zapuściła się w tamte strony) i postanawiają się zaczaić i wyjść w odpowiednim momencie. Czy to się na coś przyda? Ajj... Tyle akcji. Wow. Dużo strzelania. Rick taki podejrzliwy. Bohaterowie tak bardzo w opałach.
Ostatni odcinek czwartej serii z początku był trochę smętny, ale później dał niezłego kopa i zakończył się w takim momencie, że zapewne wszyscy zgrzytają teraz zębami. Co z naszymi ulubieńcami? Jak wykaraskają się z tych problemów? Naprawdę chciałoby się już obejrzeć kolejny odcinek, ale na ten niestety przyjdzie nam trochę poczekać. Czekam zatem z niecierpliwością!
[Uwaga! Spojlery!]
Jakież było moje zdziwienie, gdy na samym początku pojawiła się scena z nieżyjącą już postacią...
Hershel jak gdyby nigdy nic paradował sobie po więziennym wybiegu. Po chwili zrozumiałem jednak, że to przecież nic innego jak retrospekcja. To Rick, cały zakrwawiony, wpatrujący się nieobecnym wzrokiem w przestrzeń, przypomina sobie minione wydarzenia. Po niedługim czasie pojawia się wyjaśnienie sytuacji głównego bohatera... Razem z Michonne i Carlem włóczyli się oni powoli w stronę Terminus - jak głosiły porozwieszane tu i ówdzie tablice - azylu dla wszystkich ocalonych. Bohaterowie trochę się przeszli, mieli kilka przygód z zombiakami i pogaworzyli nieco. Widać jak bardzo cała trójka się do siebie zbliżyła, z naciskiem na Carla i czarnoskórą mistrzynię katany, którzy dzielą się nawet batonem. So sweet.
Niedługo to trwało i wkrótce doszło do konfrontacji dwóch grup, których przeżycia mogliśmy obserwować przez ostatnie odcinki. Nie będę zdradzać zbyt wiele, żeby aż tak nie psuć rozrywki tym, którzy jeszcze odcinka nie oglądali. W każdym razie będzie się działo... Trupy, dużo trupów! Pistolet przyłożony do skroni, krwawy szał w obronie syna... I wiele więcej. Zdecydowanie najmocniejsza scena odcinka finałowego, a nade wszystko - jedna z ulubionych postaci widzów wreszcie odnajdzie swych starych ziomków.
Niekoniecznie chciałbym zdradzać wszystko to, co wydarzyło się w niniejszym odcinku, bo co to za frajda. Ci, którzy oglądali to wiedzą swoje, ale nie można nie wspomnieć o tym, że naszym oczom wreszcie ukazuje się azyl. Terminus w całej swojej okazałości. Bohaterowie na szczęście nie wychodzą na głupców (nie żebym pił do poprzedniej ekipy, która zapuściła się w tamte strony) i postanawiają się zaczaić i wyjść w odpowiednim momencie. Czy to się na coś przyda? Ajj... Tyle akcji. Wow. Dużo strzelania. Rick taki podejrzliwy. Bohaterowie tak bardzo w opałach.
Ostatni odcinek czwartej serii z początku był trochę smętny, ale później dał niezłego kopa i zakończył się w takim momencie, że zapewne wszyscy zgrzytają teraz zębami. Co z naszymi ulubieńcami? Jak wykaraskają się z tych problemów? Naprawdę chciałoby się już obejrzeć kolejny odcinek, ale na ten niestety przyjdzie nam trochę poczekać. Czekam zatem z niecierpliwością!
5 comments