Spotkanie z Jarosławem Grzędowiczem (relacja)
04 lutego
Dziś dość nietypowy post, gdyż
będzie on w pewnym sensie relacją ze spotkania autorskiego, na którym miałem
przyjemność (niewątpliwą!) gościć.
Z twórczością Jarosława
Grzędowicza pierwszy raz spotkałem się bodajże około trzy lata temu. Była to
chyba książka pod tytułem „Popiół i kurz”, która szczerze mówiąc, niespecjalnie
przypadła mi do gustu. Natomiast wciągnęła mnie inna powieść tego pisarza, a
mianowicie Pan Lodowego Ogrodu, który jeszcze nie tak dawno temu obchodził
premierę swojego czwartego i ostatniego tomu.
Oczywista to rzecz, że jako
miłośnik fantastyki (nie mylić z maniakiem!), a szczególnie literatury
fantastycznej, czytuję sporo książek z tej dziedziny, jak i również staram się
być na bieżąco z nowościami i wszelkimi eventami, choć to ostatnie różnie mi
wychodzi. Oglądałem, odsłuchiwałem i czytywałem już przynajmniej kilkanaście
wywiadów z Jarosławem Grzędowiczem. A kiedy doszły mnie słuchy, że autor
odwiedza Trójmiasto, czyli moje okolice właśnie, powiedziałem sobie – nie
możesz tego przegapić! I nie przegapiłem. Na szczęście!
O samym wydarzeniu dowiedziałem
się ze strony wydawcy twórczości literackiej Grzędowicza, czyli z Fabryki Słów.
Niestety wiadomość ta ukazała się bardzo późno, bo dopiero na dwa dni przed
spotkaniem, dlatego wieeelu fanów z okolicy musiało obejść się jedynie smakiem!
Wydawco – tak się nie robi!
„Impreza” ta miała miejsce 02
lutego 2013 o godzinie 16:00 w salonie Empiku, mieszczącym się w Galerii Bałtyckiej.
Osobiście sam również musiałem wybierać między uczestnictwem w spotkaniu, a
nauką, gdyż w trakcie weekendu (01-03.02) miałem sesję, w dość hardcorowej
wersji, bo 14 przedmiotów w ciągu 3 dni. Nigdy nie pałałem zbytnim entuzjazmem
do polskiej oświaty, zatem nic dziwnego, że wybrałem opcję jedyną z możliwych.
Spotkanie – owszem. Nauka – może później…? Jednak byłem odosobniony w swoim
poglądzie (dość outsiderskim, jak się okazało), gdyż znajomi wybrali bramkę
numer dwa. Cały wieczór zakuwania. Phi! Przecież nauka nie zając…
No i cóż, po całym dniu biegania
po uczelni, zdobywaniu wpisów i zaliczania przedmiotów – pojechałem w końcu do
Gdańska. Niestety, Empik dość słabo się postarał, gdyż, owszem – była
wydzielona pewna przestrzeń w salonie, ale postawili jedynie kilkanaście
krzesełek, a ludzi, jak się później okazało… Przyjechało około 50 bodajże.
Zatem, zarówno przestrzeni, jak i krzesełek było niestety zbyt mało. Co
poniektórzy siedzieli nawet na ziemi. Ja, na szczęście, pojawiłem się kilka
chwil przed czasem, zatem miałem przyjemność posadzić swoje szanowne cztery
litery.
Grzędowiczowi trzeba przyznać
jedno – ma chłop wejście! Nasza siedząca na środku Empiku gromadka cieszyła się
dość dużym zainteresowaniem przechodniów. Klienci sklepu raz po raz zerkali w
naszą stronę. Musieliśmy wyglądać dość dziwnie… W każdym razie, gdy
niecierpliwość i znużenie zebranych osiągały już zenitu, nagle obok pojawiła
się niepozorna postać w czapce, okularach i z plecaczkiem zarzuconym na plecy.
Mężczyzna z dość niewinną i nieco zakłopotaną miną rozejrzał się to tu, to tam,
czym w końcu przyciągnął zainteresowanie siedzących. Zauważywszy to, powiedział
„Dzień dobry Państwu” i ukłonił się lekko, po czym wszyscy wybuchli śmiechem,
bo jak się okazało – był to Grzędowicz we własnej osobie, ale większość osób
nie poznała pisarza w tym niepozornym stroju. Pan Jarosław oznajmił tylko, że
musi znaleźć osobę odpowiedzialną za organizację i zniknął, by po paru chwilach
powrócić w asyście kobiety, która – jak się okazało, miała prowadzić spotkanie
z autorem.
I tu, niestety, muszę wyrazić
swoje niezadowolenie. Szczerze mówiąc, nie pamiętam czy Pani się przedstawiła,
czy też nie, ale w każdym razie przyznała się na wstępie (bez bicia!), iż nie
jest zaznajomiona z twórczością pisarza i (nie wierzę!) fantastyka nie jest
gatunkiem, który czytuje. Przeczytała jedynie czwarty tom Pana Lodowego Ogrodu
(w co śmiem jednak wątpić, bo z moich subiektywnych obserwacji wynika, iż
jedynie „liznęła” tejże książki), na co zarówno wszyscy zgromadzeni, jak i sam
Grzędowicz zareagowali nieco osłupiałą miną… Prowadzącą tłumaczyć może jednak
fakt, że dowiedziała się o spotkaniu tak jak i wszyscy, czyli dwa dni przed
godziną zero (choć nie wiem, czy jest tak faktycznie). W każdym razie chwali
jej się to, że poświęciła trochę czasu na zapoznanie się z materiałami
prasowymi, recenzjami czy też z samymi wywiadami z Jarosławem Grzędowiczem,
gdyż było to widoczne. Czasem nawet aż za bardzo… A dlaczego? Otóż pytania,
które zadawała autorowi, niejednokrotnie sam już słyszałem czy czytałem we
wcześniejszych wywiadach. Z reguły jednak były to ogólniki. Czyli jak pisarz
czuje się po skończeniu ostatniego tomu, co planuje, jak to jest mieszkać z
Mają Lidią Kossakowską pod jednym dachem, jak wygląda proces twórczy, skąd
czerpał inspirację, itd… Pytania Pani prowadzącej skończyły się, o zgrozo!, po około
pół godziny… Na szczęście sytuację ratowali sami zgromadzeni, gdyż zajęli
Grzędowicza na kolejne pół. I tak oto w efekcie – spotkanie autorskie trwało
jedynie lekko ponad godzinkę. Czułem się nieco zawiedziony… Miałem wrażenie, że
autor również spodziewał się czegoś więcej.
Ale właśnie, co można powiedzieć
o twórcy Pana Lodowego Ogrodu? Sam widziałem go na żywo po raz pierwszy i wydał
mi się człowiekiem niepozornym, prostym, lecz (absolutnie!) nie w złym tego słowa
znaczeniu. Ot, zwykły, przeciętny obywatel RP. Pozory jednak mylą, gdyż autor
ten cechuje się ponadprzeciętną inteligencją, wiedzą, elokwencją i świetnym
poczuciem humoru, a co najważniejsze - serdecznością. Na każde zadane pytanie
odpowiadał sekwencją zdań, a nie jedynie półsłówkami. Sam starał się nawet
rozwijać temat i ciągnąć go w wybrane przez siebie kierunki. Z chęcią opowiadał
o sobie, swojej twórczości i życiu prywatnym. Czerpał prawdziwą przyjemność i
satysfakcję z tego, iż na spotkaniu pojawiło się tylu wielbicieli jego twórczości,
a publika raz po raz wybuchała śmiechem w odpowiedzi na kolejny jego żart. Choć
sam znałem już większość odpowiedzi, jako że Pani prowadząca powielała te już
niejednokrotnie zadawane gdzieś pytania, pisarz potrafił w taki sposób operować
słowem, tak zainteresować słuchacza, że wszystko, co mówił, było ciekawe. Ma
niewątpliwy talent do skupiania na sobie uwagi innych.
Jako, że publice i prowadzącej skończyły się już pytania – spotkanie dobiegło końca, a zgromadzeni zostali poproszeni o ustawienie się w kolejce, oczywiście, jeśli byli chętni otrzymać autograf pisarza. I tu wynikła dość zabawna sprawa, gdyż za moimi plecami dwóch znajomych rozmawiało o sytuacji z jakiegoś innego spotkania autorskiego, gdy pewien fan wyciągnął z plecaka cały stos książek i kazał je podpisywać biednemu autorowi. Niby nic śmiesznego, jednakowoż pewna dziewczyna w kolejce przede mną, gdy przyszła jej pora – ściągnęła z ramion swój plecak i wyciągnęła pokaźny stos książek (PLO - tomy wszelakie). „To dla Marcina, to dla Roberta…” – instruowała Grzędowicza z niewinną miną – „A tu, to w sumie już wystarczą chyba jedynie podpisy”. Autor zachował jednak pogodny wyraz twarzy, jedynie publika była rozbawiona. Natomiast, gdy ja chciałem już podać swoją książkę do podpisu… Dziewczyna wyciągnęła drugi plecak i rozpakowała kolejny stos książek… Na co już wszyscy wybuchli gromkim śmiechem. Na szczęście, w końcu przyszła kolej na mnie i nieśmiało spytałem autora czy jest szansa na wspólne zdjęcie, na co się zgodził. Po uwiecznieniu tego momentu na fotografii i uściśnięciu ręki twórcy Pana Lodowego Ogrodu, dla mnie spotkanie autorskie dobiegło końca. Kolejka ludzi czekających po autografy ciągnęła się jeszcze przez sporą część sklepu…
Jako, że publice i prowadzącej skończyły się już pytania – spotkanie dobiegło końca, a zgromadzeni zostali poproszeni o ustawienie się w kolejce, oczywiście, jeśli byli chętni otrzymać autograf pisarza. I tu wynikła dość zabawna sprawa, gdyż za moimi plecami dwóch znajomych rozmawiało o sytuacji z jakiegoś innego spotkania autorskiego, gdy pewien fan wyciągnął z plecaka cały stos książek i kazał je podpisywać biednemu autorowi. Niby nic śmiesznego, jednakowoż pewna dziewczyna w kolejce przede mną, gdy przyszła jej pora – ściągnęła z ramion swój plecak i wyciągnęła pokaźny stos książek (PLO - tomy wszelakie). „To dla Marcina, to dla Roberta…” – instruowała Grzędowicza z niewinną miną – „A tu, to w sumie już wystarczą chyba jedynie podpisy”. Autor zachował jednak pogodny wyraz twarzy, jedynie publika była rozbawiona. Natomiast, gdy ja chciałem już podać swoją książkę do podpisu… Dziewczyna wyciągnęła drugi plecak i rozpakowała kolejny stos książek… Na co już wszyscy wybuchli gromkim śmiechem. Na szczęście, w końcu przyszła kolej na mnie i nieśmiało spytałem autora czy jest szansa na wspólne zdjęcie, na co się zgodził. Po uwiecznieniu tego momentu na fotografii i uściśnięciu ręki twórcy Pana Lodowego Ogrodu, dla mnie spotkanie autorskie dobiegło końca. Kolejka ludzi czekających po autografy ciągnęła się jeszcze przez sporą część sklepu…
Jestem niezmiernie
usatysfakcjonowany, iż odłożyłem naukę na później i postanowiłem wybrać się na
spotkanie autorskie z Jarosławem Grzędowiczem. Nie należę do osób podróżujących
po Polsce za ulubionymi pisarzami i zbierających autografy. Zdecydowanie wolę
zamknąć się w pokoju i w spokoju oddawać lekturze, jednak myślę, że teraz, gdy będzie możliwość
wybrania się na takie wydarzenie – to z chęcią wezmę w nim udział. Boli mnie
jednak to, że tym razem trwało to jedynie lekko ponad godzinę – organizacja do
najlepszych nie należała. Mimo wszystko, jednak dobrze będę wspominał ten dzień,
a ulewa, która złapała mnie w drodze powrotnej, to już zupełnie inna historia…
Jako, że jestem w trakcie
czytania czwartego i ostatniego tomu Pana Lodowego Ogrodu, to recenzja pojawi
się na łamach bloga. Mało tego – będzie to video-recenzja, w której po krótce
omówię także wszystkie tomy powieści :)
A jak jest z wami? Lubicie
spotkania autorskie? Jeździcie często, zbieracie autografy swoich ulubionych
pisarzy, robicie wspólne zdjęcia? Czy może wolicie leżeć pod ciepłym kocem z
herbatą i dobrą książką w zanadrzu?
10 comments
Przygotowanie Empiku, widzę, było takie jak zawsze. I nie ważne, czy się pojawia 50 osób na Grzędowicza, czy 500 na Nergala :) Proszę nie narzekać na siedzenie na podłodze czy stanie, to normalne na takich spotkaniach (pamiętam 2 godzinne spotkanie z Hugo Baderem w bibliotece w Oliwie, które odstałam ZA FILAREM, nic nie widząc ;) ). No niestety, tak jest na takich spotkaniach i już.
OdpowiedzUsuńCo do niezadowolenia niektórych ze stosu książek, to uważam, jest to krzywdzące. Ponieważ każdy fan chciałby mieć autograf swojego ulubionego pisarza, jeśli dorobek jest pokaźny, to i książek więcej się robi. Poza tym, autorowi zależy na dobrym image'u, więc nie ma bata, żeby odmówił autografu (nawet do 20 książek naraz) czy zdjęcia. Jeśli zaś by odmówił, to świadczy tylko o nim.
Szkoda, że nie wiedziałam o spotkaniu, też bym chętnie wpadła :)
Nie narzekam, ja po prostu przedstawiam, jak wyglądała sytuacja :) Jako, że mi się udało zająć miejsce siedzące - jestem ukontentowany :P
UsuńNie wspominałem o niezadowoleniu odnośnie sytuacji, kiedy dziewczyna wyciągnęła stos książek. Po prostu wyszło to przekomicznie, ale jak najbardziej rozumiem :) Zapewne zebrała książki od swoich znajomych, którzy to na spotkaniu pojawić się nie mogli (zapewne przez to, że dowiedzieli się 2 dni przedtem) - a to się jej chwali.
Pewnie, że nie może odmówić autografu. Bardzo sympatyczny człowiek, jak już wspomniałem :)
Pozdrawiam i życzę, zarówno tobie, jak i sobie, żeby na drugi raz informacje o spotkaniach autorskich pojawiały się wcześniej oraz żeby docierały do ludzi zainteresowanych ;)
nikt nie narzeka... :) bywam w empikach na spotkaniach z autorami i wiem, że nie zawsze da się przewidzieć ile przyjdzie osób :) powiedzmy sobie szczerze, że gdyby miejsc siedzących była setka albo więcej, a przyszłoby niewiele osób i dziesiątki miejsc byłoby puste, nie byłby to miły widok dla gościa :) najważniejsze, że spotkania odbywają się regularnie, a to że czasem zdarzy się usiąść nie na krześle, też ma swój swoisty klimat i mi zupełnie nie przeszkadza :)
UsuńDla mnie najgorszym błędem było to, że o spotkaniu poinformowano zaledwie 2 dni przed. Gdyby zrobili to kilka dni wcześniej, to byłbym zadowolony :)
UsuńMi się udało przyjechać, ale nie jestem egoistą i wiem, że dziesiątki osób właśnie przez to, że zbyt późno się dowiedziały - przybyć nie mogły.
Żeby nie było, że komentuję, jak mam się do czego przyczepić - bardzo fajna relacja, lekko i przyjemnie się czyta :)
OdpowiedzUsuńTrochę zazdroszczę - spotkanie z Grzędowiczem było w mym rodzinnym Krakowie kilka dni temu, jednak akurat w tych samych godzinach miałem kolokwium z wiedzy o literaturze, więc nie udało mi się ani być na spotkaniu, ani zdobyć podpisu czy wymienić uścisku dłoni.
Haha! I widzisz, jak chcesz, to potrafisz :P
UsuńDzięki za dobre słowa :)
Gdybym miał egzamin, zapewne też bym nie pojechał, ale akurat dobrze się złożyło i udało mi się pojawić :)
Fajna, obiektywna relacja, bez słodzenia :-) Ja byłam na spotkaniu w Krakowie - też widziałam Grzędowicza pierwszy raz, ale zdecydowanie nie wydawał mi się niepozorny (nawet pozytywnie niepozorny;-)) Promieniowała z niego fantastyczność :-D ...może to Empik tak wpływa na ludzi ;-)
OdpowiedzUsuńDzięki za dobre słowa :)
UsuńA właśnie według mnie był niepozorny :) Dopiero jak przemówił - fantastyczność wypłynęła gęstym potokiem z ust jego :)
Pozdrawiam!
Strasznie mi Darka Bohatkiewicza przypomina :D
OdpowiedzUsuńPozytywnie, ja niestety jeszcze nie miałem okazji być na takim spotkaniu. Skąd brać info? Strony wydawnicze/autorskie powiadasz?
Też raczej na tego typu imprezach nie bywam, ale jak się uda, to będę się starał jeździć :)
UsuńDokładnie - strony wydawców oraz fanpage, blogi, itd samych autorów :)
Poza tym - pewnie wypadałoby śledzić sam Empik, bo to oni robią dużo spotkań autorskich u siebie, choć - trzeba przyznać - średnio im to wychodzi...